Opowieści o Ziemi Mszczonowskiej

Przez lata żyli obok nas Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata Władysława i Jan Smółko

Wielu z mieszkańców Mszczonowa pamięta zapewne Jana Smółkę - wieloletniego organistę kościoła parafialnego pw. Świętego Jana Chrzciciela. Był on człowiekiem skromnym, który nie chwalił się swymi zasługami, a niewątpliwe miał się czym szczycić. Wraz ze swą małżonką za swą okupacyjną działalność zostali odznaczeni medalami SPRAWIEDLIWI WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA. Poniższy tekst opowiada o bohaterskich czynach państwa Smółków.

Małżonkowie Smólkowie mieszkali przed wojną i w czasie okupacji w Tykocinie (woj. białostockie), gdzie Jan był organistą w miejscowym kościele. Przez cały czas okupacji Smólkowie działali w ruchu oporu. W AK „Lokalizator”m (tak brzmiał pseudonim
Smółki) był żołnierzem placówki Tykocin. Pełnił obowiązki podoficera zakwaterowania dowódcy obsługi radiostacji nadawczo - odbiorczej sztabu Okręgu. Do jego obowiązków należało uzyskanie na terenie placówki Tykocin odpowiedniego lokalu dla zakwaterowania radiostacji oraz organizowanie kwater dla żołnierzy obsługi radiostacji. Równocześnie „Lokalizator” pełnił funkcję łącznika d-cy obsługi radiostacji. Smólkowie udzielali także pomocy Żydom, zaopatrując wielu z nich w fałszywe dokumenty.

Mając dostęp do parafialnych ksiąg. Jan Smółko wybierał metryki i na tej podstawie sekretarz magistratu wystawiał dokumenty. Sekretarz, będący na usługach okupanta. czynił to po otrzymaniu obietnicy, że Smółko będzie go bronił po wojnie. Wśród Żydów, którzy korzystali z pomocy małżonków Smólków, była rodzina nauczycielska Goldzin (4 osoby) oraz bracia Turkowie.

W oświadczeniu nadesłanym z Australii w 1981r. dr Michael Turek napisał m. in. : „Niniejszym oświadczam, że pan Jan Smółko i pani Władysława Smółko okazali mi pomoc materialną i moralną w czasie mego ukrywania się w podziemiu [. . . ]. Z narażeniem życia wyciągnęli pomocne ręce do mnie i mego brata Menachema Turka, kiedy uciekliśmy z getta białostockiego [. . . ], Pan i pani Smółko zasługują w pełni na tytuł i medal «Chasidei Umot Haolam - Sprawiedliwi wśród Narodów Świata»”.
Źródło: AŻIH, SOYV, sygn. 190.

Z dokumentów przesłanych przez Jana Smółkę do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku, do Ostberg Fundation z Nowego Jorku wybraliśmy kilka fragmentów mówiących o działalności państwa Smółków w latach II wojny światowej
i o tym, jakie były ich losy po tym wielkim światowym kataklizmie.

„Jako organista przed Świętami Bożego Narodzenia roznosiłem opłatki (tzw. kolęda). Odwiedziłem z opłatkiem także pana Kraszewskiego, który był sekretarzem Magistratu w Tykocinie. Kraszewski był Polakiem, miał około 26 lat, żył samotnie. Wszystkim było wiadomo, że jest prawą ręką komisarza i żandarmów.

Nie było tajemnicą to, że był na usługach okupanta. Poczęstował mnie bardzo wystawną kolacją: koniak, rum, likier, pomarańcze, czekolada. Dla niego nie było to problemem. Kiedy już obaj byliśmy pod wpływem alkoholu, przyszła mi do głowy pewna myśl. Miałem paru „spalonych” kolegów w konspiracji, a interesanci wybierali u mnie metryki i składali je do Kruszewskicgo, który po kilku dniach wydawał im Ken - Karty. Zaproponowałem mu więc pewien układ. „Ja panu dostarczę metryki, a pan mi da Ken - Karty” - powiedziałem mu.

Kruszewski zareagował okropnie, przez moment zupełnie zmienił swój stosunek do mnie. Wykrzywił usta i mocno spytał „c!! o!! o!!”. Czułem, że jest źle, nie miałem wyjścia, postawiłem więc wszystko na jedna kartę. Przekręcając przed jego oczyma prawa dłoń kciukiem do dołu jeszcze dobitniej niż on powiedziałem „jak sytuacja wojenna przekręci się o tak. Ja pana wyratuję”. Po chwili wyczekiwania Kruszewski podał mi rękę i mocno po przyjacielsku uścisnęliśmy się. Na drugi dzień posłałem mu 10 metryk. Od razu, wraz z żoną opuściliśmy dom. Bałem się nie dowierzałem mu.

Po paru dniach przysłał mi 10 Ken - Kart i butelkę tuszu do robienia odbitek kciuków. Tusz był taki sam, jakiego używał komisarz. Dalej poszło gładko. W okresie okupacji, jak ogólnie obliczam, dostałem takich dokumentów ponad sto. Żona potrzebowała pomocy domowej. Znajoma - żona aptekarza, pani Bohdanowicz, przyprowadziła do nas młodą kobietę w wieku około 28 lat. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że jest Żydówką. Było niebezpiecznie, gdyż mieszkaliśmy obok plebani gdzie mieszkał lejtnant, hitlerowiec, komendant żandarmerii. Dziewczynie dałem Ken - Kartę na nazwisko Agata Kowalska. Ona bardzo lubiła to imię.

Agata jest patronką ludzi pokrzywdzonych ogniem. Agata była u nas przez dwa lata aż do momentu łapanki. W czasie łapanki ukryła się pod mostkiem rynsztokowym. Przeleżała pod nim cały dzień, Na drugi dzień nerwowo nie wytrzymała. Bała się drugiej łapanki. Wyszła i z dokumentem na przybrane nazwisko udała się na wschód, skąd zbliżał się front. Agata była bardzo szczerą i miłą osobą. Wiem, że przeżyła wojnę. Zgłaszała się do Tykocina po naszym wyjeździe, lecz nikt nie potrafił dać jej naszego adresu. Chciałbym się z nią
teraz skontaktować.

Drugi nasz przyjaciel Pan Zygmunt Łapiński z parafii Tykocin zamieszkały w Kolonii Stelmachowo, w czasie okupacji hitlerowskiej wraz ze swym ojcem wywieźli z Ghetta białostockiego pp Michaela i Menachema braci Turek. Przez jakiś czas Turkowie byli u państwa Łapińskich na Kol. Stelmachowo. Ojciec p. Zygmunta był sołtysem i często niespodziewanie przyjeżdżali do niego żandarmi w sprawach służbowych. Było niebezpiecznie, więc Turkowie zostali ulokowani po sąsiedzku u państwa Chojnackich. Moje i mojej żony spotkania z Turkami zawsze miały miejsce u państwa Łapińskich. Dowiedziałem się teraz, że p. Zygmunt Łapiński nie ma Medalu „Sprawiedliwych”

Stwierdzam, że bezwzględnie mu się to odznaczenie należy. Doktor Michał Turek już nie żyje, ale żyje jego brat Menachem Turek, który mieszka w Izraelu i on to wszystko może potwierdzić. Pan Zygmunt i jego ojciec należeli do Armii Krajowej. Mieszkałem w Tykocinie przy moście na Narwi. Mosty w czasie wojny zostały zniszczone i Niemcy budowali je używając do tego jeńców sowieckich. U mnie na podwórku był magazyn narzędzi. Sowieckich jeńców było wielu. Niemcy traktowali ich okrutnie. Gdy nadarzała się okazja dawałem
im paszporty i cywilne ubrania. Wtedy mogli uciec z terenu obozu jenieckiego. Przeważnie udawali się na wschód. Wspomnę jeden wyjątkowy przypadek. Kiedy w styczniu 1945r ruszyła sowiecka ofensywa, przyjechał gazikiem do Tykocin generał sowiecki wraz z adiutantem. Przyjechał do mojego miasta z frontu aż od czeskiej granicy (z Cieszyna).

Podziękował mi za to, że dałem mu dokumenty i ubranie, kiedy jako zwykły bojowiec budował mosty w Tykocinie. [. . . ] Po wyzwoleniu Tykocin w lipcu 1944r UB, NKWD i miejscowa partia PPR zaczęli sporządzać listy najlepszych polskich patriotów na wywóz do łagrów. Między innymi było na nich nazwisko mego przyjaciela z pracy konspiracyjnej Sieradzkiego - i moje. Gdy dowiedział się o tym komunista „Kozakiewicz” wstał i uderzywszy pięścią w stół krzyknął „ja tego człowieka nie dam skrzywdzić, on wyratował mnie od śmierci”.

Faktycznie kiedy gestapo wyłapywało komunistówja go wyratowałem. Skreślili mnie z listy, a Sieradzkiego nie. Sieradzki w czasie wojny miał młyn za Narwią z dala od ludzkich osiedli, on również dużo pomagał Żydom i innym potrzebującym w czasie okupacji hitlerowskiej. Żydzi przychodzili do niego po kaszę i mąkę, przez niego również dawałem Żydom Ken - Karty. Razem z innymi wywieźli go do Ostaszkowa, gdzie w dwa miesiące zakończył swój żywot. Na cmentarzu w Siedlcach stoi okazały pomnik z napisem na tablicy - kiedy, gdzie, za co i z czyich rąk zginął.

Mnie komuniści nic dawali spokoju. Z UB i NKWD przez długi czas wzywano mnie do Białegostoku. Mówili mi, że „mają dużo wrogów i muszą ich zlikwidować, a ja jestem 15 lat organistą w Tykocinie, więc wszystkich znam”. Chcieli bym z nimi współpracował, abym był konfidentem. Maltretowali mnie w bardzo wyrafinowany sposób. Przekonywałem ich, że walczyłem w konspiracji z okupantem hitlerowskim i że wyratowałem dużo jeńców. Przedstawiłem pisemne podziękowania sowieckiego generała (którego już mi nie oddali). Nic ich nie wzruszało. Chcieli bym spełnił ich żądania. Byliby mnie wykończyli, ale cichaczem w nocy wyprowadziłem się z Jadowa pod Warszawę. Nikomu w Tykocinie nie zostawiłem swojego nowego adresu.

Zostałem uratowany. Pomogli mi w tym księża - Kuria Warszawska. „...nisko chylę czoło przed tymi Polakami i innymi ludźmi, którzy w tragicznych dla narodu żydowskiego chwilach wyciągnęli do niego pomocną dłoń. Kto uratował jedno życie ludzkie, ratował cały świat, bo uratował nie tylko ludzkie istnienie, ale i ludzką godność. ” (fragment z przemówienia, odczytanego przez Jana Smółkę na uroczystosci zamknięcia konferencji poświęconej osobom, które ratowały Żydów od zagłady)

  • Smółko Władysława - portret kobiety
  • Smółko Jan - portret mężczyzny

wstecz