Opowieści o Ziemi Mszczonowskiej

Tragiczny pożar spichrza w Osuchowie

Aż 66 lat trzeba było czekać na godne uczczenie ofiar tragicznego pożaru spichrza, do jakiego doszło w Osuchowie 26 września 1948 roku. Na terenie okalającym osuchowską  świątynię  stanął głaz z pamiątkową płytą, na której wyryte zostały nazwiska wszystkich zidentyfikowanych osób, jakie straciły życie w tamtym tragicznym wydarzeniu. Poświęcenia monumentu dokonał w niedzielę  26 października 2014 roku proboszcz Parafii Osuchów ks. kanonik Jerzy Witkowski. W uroczystości, poprzedzonej Mszą  Świętą, jaka odprawiona została w intencji spalonych, wzięli m.in. udział: burmistrz Mszczonowa Józef Grzegorz Kurek, wiceprzewodniczący rady Miejskiej Marek Zientek, radna Rady Miejskiej Barbara Gryglewska, radna Rady Powiatu Beata Sznajder, radny RM Jerzy Siniarski, prezes Mszczonowskiego Stowarzyszenia Historycznego Marek Wardak i wiceprezes MSH Piotr Dymecki. Podczas uroczystości nie zabrakło oczywiście przedstawicieli OSP Osuchów wraz z pocztem sztandarowym, a także  uczniów i nauczycieli Zespołu Szkół Publicznych w Osuchowie wraz z dyrektor Urszulą Gowin oraz  nauczycielem historii Bogdanem Kierzkowskim, który zainicjował prace na rzecz należytego udokumentowania  pożaru oraz działania na rzecz godnego upamiętnienia jego wszystkich ofiar.

Pomnik  postawiono z inicjatywy władz samorządowych gminy, grona pedagogicznego Zespołu Szkół w Osuchowie, a także samych osuchowian  oraz mieszkańców okolicznych miejscowości. W działania na rzecz  ufundowania   monumentu  zaangażowane także było   Mszczonowskie Stowarzyszenie Historyczne oraz  Grupa Rekonstrukcji Historycznej STRZELCY 31 pSK, którego członkowie w 2012 roku, przeprowadzili kwestę  na rzecz sfinansowania budowy pomnika.  Jednak datki  złożone przez osuchowian pokryły jedynie część faktycznych kosztów budowy.  Resztę dołożyli  sponsorzy i gminny samorząd.

Uroczystości poświęcenia pamiątkowego głazu i tablicy z wyrytymi nazwiskami zidentyfikowanych ofiar pożaru  miały niezwykle nastrojowy i godny przebieg. Odbywały się w zimny i pochmurny dzień, który potęgował  nostalgiczny klimat wydarzenia. Gdy wszystko już się zakończyło, ale uczestnicy Mszy i uroczystości wciąż  stali jeszcze przy pomniku nagle zza chmur zaczęły przebijać   radosne i ciepłe promienie słoneczne. Wyglądało to tak, jakby niebo podziękowało za ten piękny gest, uczyniony przez osuchowian dla przodków, którzy tak długo czekali na godne upamiętnienie. W tym słonecznym blasku jakże inaczej zaczęły wyglądać  znicze postawione przed chwilą  przez szkolną młodzież  i strażaków. Warto dodać, że znicze pojawiały się  przy pomniku stopniowo. Po każdym wyczytanym przez dyrektor Gowin nazwisku tragicznie zmarłego w pożarze,  uczeń lub uczennica osuchowskiego ZSP dostawiali kolejne światło. Trzy kolejne znicze postawiono ku czci niezidentyfikowanych ofiar.

Trudno ustalić ile osób dokładnie straciło  życie w pożarze. Niestety informacje na temat ilości ofiar są  bardzo rozbieżne. Pan Józef Woźnicki utrzymuje, że  zginęły 22 osoby. W jednym z artykułów, zamieszczonych stosunkowo niedawno w Życiu Żyrardowa,  padła liczba 33 spalonych. Ryszard Swaczyński wraz z Jarosławem Dębskim, powołującym się na  zapisy ze strażackiej kroniki z Żyrardowa – wspominają o 38 osobach. Przywoływana przez Bogdana Kierzkowskiego – Jadwiga Popławska w swoich wspomnieniach podała  kiedyś liczbę  40 tragicznie zmarłych. Wymieniony  już wcześniej Jarosław Dębski stwierdził, że trzeba też  pamiętać o tym, iż  przed laty mieszkańcy Osuchowa  mówili wręcz, że w pożarze zginęło ponad 50 osób, ale ówczesne władze państwa, aby uniknąć żałoby narodowej, zaniżyły listę  ofiar do 49. Trudno w tej chwili orzec kto ma rację. Nie zachowały się dokumenty, które jednoznacznie wskazywałyby ilu dokładnie uczestników nieszczęsnej zabawy oddało życie w płomieniach gorejącego spichrza. Przedstawicielom MSH  i Zespołu Szkół udało się potwierdzić  jedynie 25 nazwisk ofiar i właśnie one   zostały  umieszczone na pomniku. Większość zebranych danych członkowie MSH zweryfikowali  w mszczonowskim USC, gdzie przechowywane są  „akty zejść” (także te z roku  1948). Ostatecznie na pamiątkowej tablicy, umieszczonej na pomniku wyryto następującą treść. 


PAMIĘCI OFIAR
TRAGICZNEGO POŻARU SPICHRZA,
DO JAKIEGO DOSZŁO W DNIU 26.09.1948 ROKU
TABLICĘ  TĘ  POŚWIĘCAJĄ
POTOMNI 

paździenik 2014 r.

* * *

W pożarze zginęli ŚP: 

1. Marian Arak  lat 17 
2. Zofia Arak lat 37 
3. Walentyna Banasiak lat 18 
4. Ryszard Brewiński lat 18 
5. Stanisława Cegiełka lat 18
6. Edward Dębski 18 – strażak 
7. Anna Dymitrowicz lat 19 
8. Antoni  Grzegułka 
9. Kazimierz Grzegułka 
10. Genowefa Jankowska lat 25 
11. Mieczysław Lewandowski lat 17 – strażak  
12. Antoni Machałowski 
13. Henryk Machałowski 
14. Kazimierz Machałowski lat 30
15. Henryk Nalej lat 27 
16. Konstanty Nowacki  lat 22 
17. Piotr Olborski lat 20 
18. Zygmunt Pawlak lat17 
19. Andrzej Strojczyk lat 18 
20. Krystyna Strojczyk lat 17 
21. Szczepan Wacławski  lat 17 
22. Zagórski 
23. Stanisław Zgórzak lat 40 
24. Stanisław Zgórzak lat 16  
25. Stanisława Zgórzak lat 22 
oraz inni, których nazwisk nie udało się ustalić.

Wspomnienia na temat spalonych odczytał w trakcie uroczystości poświęcenia pomnika były uczeń ZSP Osuchów, lektor i zarazem członek GRH  Mszczonów – Kamil Dębski. Wszystkim zasłużonym dla  powstania pomnika dziękował publicznie wiceprzewodniczący Rady Miejskiej, a jednocześnie miejscowy radny -  Marek  Zientek. Do tych podziękowań przyłączyła się też  radna Barbara Gryglewska, która niezwykle mocno zaangażowała się  w sprawę budowy pomnika i osobiście koordynowała  czynności,  związane z jego postawieniem. Przemawiając do zebranych wymieniła ona wiele osób, które zasłużyły się dla tego dzieła. Wśród tak wyróżnionych  znaleźli się: ks. kanonik Jerzy Witkowski, burmistrz Józef Grzegorz Kurek, członkowie Rady Miejskiej waz z jej przewodniczącymi Łukaszem Koperskim i Markiem Zientkiem, dyrektor szkoły Urszula Gowin, historyk Bogdan Kierzkowski, wiceprezes MSH Piotr Dymecki, kierownik ZGKiM w Mszczonowie Bogdan Federowicz, a także sponsorzy- dyrektor generalny firmy Interstone i  Art-  Stone – Wiesław Sordyl, a także przedstawiciele firmy  – Rafał Sordyl i  Karina Hłąd – Sordyl (ofiarodawcy tablicy marmurowej na pomnik),   Maciej Wierzbicki – Firma Kamieniarska AD ( oszlifowanie kamienia, na którym przytwierdzono tablicę  pamiątkową), Roman Chmielak  - Firma Liternictwo Nagrobkowe w Grabcach Józefpolskich (wykucie treści  tablicy pamiątkowej). Beata Sznajder – dyrektor Gminnego Centrum Informacji w Mszczonowie (wsparcie merytoryczne w kwestiach związanych z przygotowaniem tablicy pamiątkowej).


Piotr Dymecki 


Śladami przeszłości.
Dawno temu
w Osuchowie…

Osuchów w roku 1948 nie był jeszcze zelektryfikowany. Nie było więc możliwości korzystania z radioodbiorników. Przeboje - w obecnym rozumieniu tego słowa -  nie były więc popularne. Toteż oprawę muzyczną zabaw zapewniały zespoły muzyczne. Najbardziej znanymi na naszym terenie były w tym czasie były  kapele  braci Kowalczyków oraz Dziadkiewiczów ze Mszczonowa. Wielu młodych ludzi grało na akordeonie bądź popularnych wówczas organkach. Repertuar stanowiły melodie i piosenki ludowe. Tańczono polki, krakowiaki, kujawiaki i oberki. Zabawy odbywały się w sali byłego, hrabiowskiego pałacu po  Edwardzie  Platerze,  bądź na świeżym powietrzu- na pomostach z desek.

Potańcówki organizowane były przeważnie przez miejscową Ochotniczą Straż Pożarną,  istniejącą od 1928 r. Ówczesne wyposażenie strażackiej  remizy nie było tak bogate jak obecnie. Straż  posiadała:  beczkowóz na żelaznych kołach, a także  ręczną sikawkę, jeden odcinek węża i prądownicę. Być  może  dlatego strażacy nie byli w stanie uratować swych krewnych i sąsiadów, którzy właśnie w tym czasie  oddali życie w najtragiczniejszym pożarze w dziejach Osuchowa. Doszło do niego 26 września 1948 r. OSP organizowała wtedy zabawę, z której dochód miał być przeznaczony na Fundusz Odbudowy Warszawy. Ówczesny administrator dóbr pohrabiowskich nie wyraził  zgody, aby odbyła się  ona tak jak wcześniejsze w pałacu. Żeby  nie sprawić zawodu młodzieży,  przeniesiono ją do spichlerza. Był to solidny, zbudowany z kamienia budynek. Sala do tańca znajdowała się w nim na piętrze. Wiodły do niej wąskie, strome, drewniane schody. Pod nimi złożone było siano i wysuszona saladera,  należąca do ówczesnego kierownika szkoły, pana Zalewskiego, który w budynku spichlerza miał swoją komórkę.

Na parterze znajdowały się także inne łatwopalne materiały. Między innymi beczki i różnego rodzaju opakowania po paliwach oraz smarach, jakie podczas wojny  w spichrzu przechowywali Niemcy. Podłoga była nasączona tymi substancjami. Tragiczny pożar wybuchł  około północy i bardzo szybko rozprzestrzenił się po całym budynku. Przyczyną mógł być niedopałek papierosa. Jak wynika ze wspomnień ocalałych z tragedii - pod schodami, na sianie siedziało kilku, zmęczonych zabawą i paliło papierosa. Niektórzy do dziś są przekonani, że przyczyną było podpalenie. Ogień spotęgowany został przez prowadzącego bufet pana Araka, który upuścił na płonących już schodach,  przenoszoną skrzynkę z butelkami spirytusu. Już po godzinie- od pojawienia się płomieni-  zawalił się strop,  zbudowany z solidnych desek. Płonące od początku schody uniemożliwiały ucieczkę, podobnie jak zakratowane, wysoko umieszczone okna. Gdy zawaliły się schody, niektórzy wydostawali  się jeszcze  na dach i skakali z wysokości około 10 metrów, na znajdujące się w pobliżu drzewo,  bądź wprost na ziemię,  doznając licznych obrażeń. Około 100 osób, zgromadzonych wokół płonącego spichlerza,  płakało z bezsilności,  słysząc przeraźliwe krzyki płonących w środku ludzi- swych krewnych, przyjaciół oraz sąsiadów. W akcji ratowniczej brały udział okoliczne jednostki OSP oraz żyrardowska straż pożarna. Nad ranem, po dogaszeniu pożaru, rozegrał się kolejny dramat, gdy przybyłe rodziny nie mogły zidentyfikować swoich bliskich. Za kilka dni na pobliskich cmentarzach, a także na osuchowskiej nekropolii odbyły się uroczystości pogrzebowe.

Należy wspomnieć, że wśród mieszkańców Osuchowa zaraz po pożarze zaczęły krążyć opowieści o dziwnym zdarzeniu. Dotyczyły one kilkunastoosobowej  grupy  młodzieży, udającej się  na tragiczną zabawę  ze wsi Białogórne i Tuniki. W trakcie marszu zobaczyli oni, doganiający ich piękny powóz,  z którego wysiadła milcząca,  kilkunastoletnia dziewczyna. Zatrzymali  się, aby mogła  do nich podejść. To dziwne spotkanie znacząco opóźniło ich pochód.  Tym samym ocaliło ich od niechybnej śmierci. Gdy wyszli z osuchowskiego lasu spichlerz już płonął. Przed sobą  ujrzeli,  świadczące o tym kłęby czarnego dymu.   Niektórzy uważają, że życie młodych ludzi uratowała sama Matka Boska. 

Poniżej zamieszczamy relacje uczestników zabawy, świadków oraz członków rodzin ofiar.

Wspomnienia kuzynki uczestnika zabawy Konstantego Nowackiego

Byłam wtedy małą dziewczynką, ale pamiętam ten tragiczny dzień, ponieważ pozostał na zawsze w naszej pamięci i sercach. Tego pamiętnego dnia mój kuzyn wybrał się z przyjaciółmi na zabawę do Osuchowa, z której dochód miał być przeznaczony na odbudowę Warszawy. Relacje z tego co się  wydarzyło  poznaliśmy od osób, które się uratowały. Zabawa odbywała się w spichlerzu na piętrze. Piętro było podzielone na dwie części. Na jednej połowie ułożone były deski, druga połowa była betonowa. W czasie wojny Niemcy mieli tam magazyn paliwa i oleju. Podłoga była nasiąknięta tymi substancjami. Na dole składowane było siano i tam też przed zabawą młodzież zostawiła rowery. W tym miejscu znajdował się również  bufet , w którym sprzedawano alkohol. Obsługiwali go państwo Arak. W czasie trwania zabawy ktoś krzyknął, że się pali. Część młodzieży wybiegała sprawdzić co się dzieje. Okazało się, że płonie stojący w niedalekiej odległości pusty barak, w którym nie było ludzi, więc wrócili z powrotem na zabawę. Po kilkudziesięciu minutach poczuli dym w spichlerzu. Okazało się, że tym razem pożar wybuchł na dole, a ponieważ były tam materiały łatwopalne ( siano, zboże) szybko się rozprzestrzeniał. Młodzieży,  stojącej najbliżej schodów udało się wyjść bez obrażeń. Pozostałym drogę ucieczki zatarasowali bufetowi, którzy  zaczęli znosić  skrzynki z alkoholem. Butelki się  potłukły, a ich zawartość  przyczyniła się do wzmocnienia płomienia. Ogień błyskawicznie przeniósł się na górę. Zajęły się deski. Przerażona młodzież zaczęła w  panice skakać w ogień. Niektórych strażacy i koledzy zdążyli jeszcze uratować. Część  wróciła  się po rowery i już nie wyszła z płonącego budynku.  Wiele osób, które odcięte zostały na piętrze, szukały ratunku  na jego  betonowej  stronie,  gdzie znajdowało się jedyne okno, ale niestety było ono zakratowane. W tej grupie znajdował się mój kuzyn. Wybił szyby i zdążył tylko krzyknąć do osób stojących na zewnątrz, że się pali, podał swoje nazwisko i prosił o powiadomienie rodziców. W tym momencie zginął w płomieniach. Okoliczności,  w jakich stracił życie  nie dadzą się zapomnieć. Zginęło wówczas około 48 młodych ludzi. Osoby, które można było zidentyfikować  rodziny zabierały do swoich rodzinnych grobów. Pozostałych, których nie zidentyfikowano,  pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu w Osuchowie. Tam też  spoczywa mój kuzyn. Pamiętam, że podczas uroczystości pogrzebowych rozpaczliwy krzyk i płacz rodzin zagłuszał strażacką orkiestrę dętą. Było kilka wersji przyczyn tego tragicznego pożaru. Ludzie mówili, że było to celowe podpalenie, a pożar baraku miał wywabić,  bawiącą się młodzież. Inna wersja to, że ktoś paląc papierosa wzniecił ogień zupełnie  niechcący. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jaka była prawda. 

Wspomnienia siostry poparzonego Zdzisława Kociołczyka, który brał udział w zabawie w Osuchowie

Jesienią 1948 roku w niedzielę,  mój brat Zdzisław Kociołczyk,  wybrał się pieszo do Osuchowa  na zabawę,  organizowaną przez byłych strażaków. Odbywała się w magazynie zbożowym (spichlerzu). Po drodze zabrał się z sąsiadami, którzy jechali bryczką w tamtym kierunku. Gdy dotarł na miejsce zabawa już trwała, do tańca przygrywała orkiestra Kowalczyków z Osuchowa. Tańce odbywały się na piętrze,  do którego dojście było drewnianymi schodami. Pod schodami była składowana słoma i inne materiały łatwopalne, tam też uczestnicy zabawy zostawiali rowery. Obok był bufet z alkoholem. Okna sali tanecznej były zakratowane. Wieczorem wybuchł pożar. Zaczęło się palić pod schodami co odcięło wyjście z sali tanecznej. Pożar  szybko się rozprzestrzeniał. W panice skakano w płomienie, gdyż nie było innego wyjścia. Uwolnieni wracali po rowery, inni wyciągali poparzonych z ognia. Milicja strzałami w niebo dawała sygnał do opuszczenia sali. Mój brat tańcząc,  zauważył dym. Udał się do drzwi,  po czym skoczył w ogień. Stojący przed spichlerzem koledzy wyciągnęli go poparzonego. Po paru sekundach ogień bardzo się rozprzestrzenił. Zapaliła się sala taneczna i spłonęło 40 osób. Mój brat z poparzonymi kolegami wrócił do domu gdzie został opatrzony. Rany leczył kilka miesięcy. 
Ciała spalonych osób zostały zbiorowo pochowane na cmentarzu w Osuchowie.

Relacja z rozmowy z panią Jadwigą Popławską

Zapytana,  czy pamięta ten pożar,  odpowiedziała, że tam była. Gdyby saladery tam pod spodem nie było, nic by się nie stało. Kilku paliło papierosy, niektórzy spali na tej saladerze i  to przez nich było. Strażak Mieczysław Cieślak stał przy wejściu i pilnował porządku. A reszta się bawiła. Po pewnym czasie Stanisław Jarząbek podszedł do niego i powiedział: „Chodź Mietek, co będziesz tu stał, pobaw się trochę.”
Odszedł i to zaraz się stało. Potem był krzyk, szum i strzelanina. Milicja zaczęła strzelać, żeby ludzie uciekali. Na szczęście jestem ciekawska i wyszłam myśląc, że to jakaś bijatyka. Dobrze, że wyszłam, bo pewnie też bym się spaliła. Gdy byłam na schodach zauważyłam ogień. Chciałam ostrzec resztę, ale wypchnęli mnie, chyba Stasiek Kowalski, złapał mnie za ręce, bym uciekała przed ogniem. Wyszłam z tego ognia,  z jakąś małą dziewczynką, która trzymała mnie za rękę. Słyszałam Edka Dębskiego jak krzyczał: „ Dajcie drabinę! Dajcie drabinę!”. Wtedy chłopaki pobiegli po tą drabinę, a dziewczyny nie, bo one były wykwintnymi pannami. Inni ludzie nie mogli wyjść, bo schody się paliły, a okna w kształcie półksiężyca były zakratowane. Wszyscy w czasie zabawy byli rozbawieni. Do tańca grali Dziadkiewicze. Tam w ogóle nie powinno być zabaw. W czasie wojny Niemcy zalali spichlerz benzyną i ona wyschła. Takie grube bale, oblane benzyną szybko się paliły. Ta sala była na piętrze przez cały budynek. Jedna dziewczyna co pracowała wcześniej, weszła na strych,  a potem z dachu na gruszkę. Często tu bywałam w soboty wieczorem na próbach, robiłam przedstawienie z dziewczynami. Orane było pod same drzwi, więc jak uciekałam z tego ognia to prosto w orane, piach w dodatku boso, bo zgubiłam buta.

Relacja pani Stanisławy Olszewskiej z domu Danieckiej

Ja także byłam na tej zabawie. Pamiętam, że na sali po prawej stronie od schodów,  znajdował się bufet,  prowadzony przez pana Araka. Orkiestra znajdowała się na środku sali. Grali bracia Dziadkiewicze ze Mszczonowa. Był akordeon, skrzypce i bębny. Pierwsze objawy pożaru, dym po porostu zlekceważono. Kiedy pożar się rozwinął wybuchła panika. Tłum kłębiący się na schodach wypchnął mnie na zewnątrz. Potem słyszałam tylko przeraźliwe krzyki. Pamiętam, że jednemu poparzonemu,  któremu udało się wydostać z pożaru pomocy udzielała,  mieszkająca po sąsiedzku rodzina Zabłockich. Był też taki przypadek. Henryka Kołodziejczyka nie została przez matkę puszczona na tę zabawę i dzięki temu nie zginęła. A była serdeczną przyjaciółką trzech dziewcząt, które zginęły i razem spoczywają na osuchowskim cmentarzu.

Relacja rozmowy z panem Przybylskim

Pan Przybylski także był na tej zabawie. Zatańczył kilka razy i wcześnie udał się do domu. 
Przyczyna była prosta – mama nie dała mu pieniędzy. Gdy wybuchł pożar był w domu. Mieszkał niedaleko, w czworaku, który stoi do dzisiaj. Bardzo szybko  znalazł się  na miejscu tragedii. Słyszał krzyki i wołanie o drabinę. Wiedział,  gdzie się  taka znajduje. Z czyjąś pomocą doniósł ją, ale szybko się zorientował, że będzie on bezużyteczna. Okna były zakratowane. Pan Przybylski pamięta, ze strop częściowo był betonowy i się nie zawalił. To tam odnaleziono szczątki jego kuzynki Walentyny Banasiak. Zidentyfikowano je dzięki wstążce do włosów, która nie do końca spłonęła. Wspomina także niepotrzebną śmierć braci Grzegółków z Lutkówki. Byli już na zewnątrz, ale wrócili się po rowery, które znajdowały się w płonącym spichlerzu. Wyjść już nie zdążyli. Ponad rok trwało śledztwo. Milicja koniecznie chciała znaleźć winnego. Skazany został jeden z organizatorów, ówczesny sołtys i naczelnik OSP-  pan Stanisław Jarząbek. Przesłuchiwanych było wielu ludzi. Nieżyjący już Józef Stusiński opowiadał o bardzo brutalnych metodach stosowanych wobec niego w trakcie przesłuchań.
* * *
Powyższe opracowanie powstało w ramach projektu, realizowanego  przez uczniów Gimnazjum w Osuchowie, pod kierunkiem Bogusława Kierzkowskiego. Autorami opracowania  są: Monika Potrzebowska, Marzena Michalska i Kamil Dębski. W rozmowach z osuchowskimi gimnazjalistami wspomnieniami, dotyczącymi pożaru i powojennych dziejów Osuchowa,  podzielili się: Jadwiga Popławska, Ryszard i Krystyna Swaczyńscy,  Stanisława Olszewska, Barbara Goś,  Józef Woźnicki,  Józef Przybylski,  Marianna Makowska, członek rodziny  Zdzisława Kociołczyka i członek rodziny Konstantego Nowackiego. 

 

  • tablica pamięci ofiar pożaru spichlerza w Osuchowie
  • Kamienie fundamentowe, pozostałe po spalonym spichrzu- 2014
  • Mogiła spalonych na cmentarzu w Osuchowie
  • Stanisława Cegiełka lat 18
  • Stanisława Zgórzak lat 19
  • Walentyna Banasiak lat 18

wstecz