Opowieści wojenne

Bitwa Mszczonowska - 31 pułku Strzelców Kaniowskich

Niedoceniane wrześniowe zwycięstwo

Pamiętny wrzesień 1939 roku przyniósł mszczonowianom cierpienie i łzy. Ten czas był dla Mszczonowa najtragiczniejszą kartą w jego historii. Nawet jeśli – jak twierdzą niektórzy - przedwojenny Mszczonów był jedynie sennym i prowincjonalnym miasteczkiem to z chwilą wybuchu drugiej wojny światowej stał się na swoje nieszczęście szczególnie istotnym punktem komunikacyjnym położnym na trasie niemieckiej ofensywy.

Najpierw przez Mszczonów wycofywały się oddziały Armii Łódź, później po wielu bombardowaniach przetoczyły się po jego ulicach niemieckie kolumny pancerne prące na Warszawę, następnie 11 września miasto zostało odbite brawurowym (nocnym) atakiem 31 pułku Strzelców Kaniowskich, którym dowodził ppłk. Wincenty Wnuk. Za ten chwalebny wyczyn, który wpisał się do historii pamiętnego września, jako jedno z najwspanialszych (niestety nielicznych) zwycięstw polskiego żołnierza – Niemcy zemścili się okrutnie.

Kierownik ówczesnej Publicznej Szkoły Powszechniej nr 1 Stanisław Kasperkiewicz, w szkolnej kronice  skwitował ich barbarzyństwo następująco: „....Za mało napisał Blasco Ibanez w „Czterech jeźdźcach Apokalipsy”. „Kulturalni” Niemcy pokazali właściwe oblicze. Nie wiadomo, czy które miasto już  w pierwszych dniach wojny złożyło taki haracz krwi i mienia, jak nieszczęśliwy Mszczonów”. 
    
Mszczonów miasto frontowe 

Mszczonów - oddalony od Warszawy o niecałe 50 kilometrów - stał się szóstego września 1939 roku punktem postojowym sztabu Armii Łódź, którą dowodził generał Rómmel. Generał wraz ze swoimi sztabowcami  zajął domy leżące przy ulicy Warszawskiej. Jego pozostali żołnierze rozlokowali się na terenie całego miasta.

Około godziny 15.00, gdy Niemcy wykryli pozycje polskiego wojska, rozpoczął się atak lotniczy. Kolejne eskadry zaczęły nadlatywać  na Mszczonów o godzinie  16.00. Wtedy to gen, Rómmel został ranny w rękę. Niemieckie lotnictwo dokonało w mieście wielu zniszczeń. Na Mszczonów zrzucono ponad 70 bomb burzących i kilkanaście zapalających. Odpór niemieckim lotnikom dawało polskie działko przeciwlotnicze. W wyniku bombardowania zabitych zostało 19 mszczonowian. Kilkanaście osób odniosło rany. Śmierć dosięgła także sześciu żołnierzy, w tym porucznika Stefana Niesiołowskiego. Zniszczeniu uległo przeszło 30 budynków. Jedna z pierwszych bomb zrzuconych na miasto spadła na aptekę (p. Bukowskiej), która stała przy kościele (teraz w tym symbolicznym miejscu znajduje się pomnik Jana Pawła II).

Po ustaniu bombardowań sztab Armii Łódź opuścił Mszczonów. W tym czasie przez miasto cały czas ciągnęły kolumny wycofującego się wojska i uciekającej ludności cywilnej. Następny duży nalot powtórzył się 7 września. Trwał on dwie i pół godziny. Lotnicy niemieccy czuli się bezkarni. Kolumny uciekinierów nie tylko bombardowali, ale także schodząc na niewielkie wysokości ostrzeliwali je z broni pokładowej. Zginęło wtedy 9 osób cywilnych i dwóch żołnierzy.

8 września pojawiły się w Mszczonowie pierwsze hitlerowskie czołgi. Miasto położone na drodze do stolicy był bardzo ważnym punktem tranzytowym. Sunęły przez nie zmotoryzowane wojska Wehrmachtu, które parły na Warszawę. Hitlerowcy rozpoczęli swoje rządy w Mszczonowie od egzekucji 10 polskich jeńców i jednego cywila. Rozstrzelania dokonali na placu targowym przy ulicy Grójeckiej.

W nocy 9 września wybuchła w mieście strzelanina, której  powody do dziś  są niejasne. Podobno rozpoczął ją  pijany żołnierz niemiecki, który zastrzelił innego Niemca. Winę za ten incydent zrzucono na miejscową  ludność. W odwecie kilka mszczonowskich rodzin rozstrzelano. Niemcy palili sukcesywnie budynek po budynku. Mszczonowianie ginęli także w płomieniach swoich domostw. W sumie tej nocy życie straciło 25 mieszkańców. 

W niedzielę  10 września do  Mszczonowa przybyły  jednostki tyłowe XVI Korpusu Pancernego. Niemcy rozlokowali swoje czołgi, ciągniki artyleryjskie oraz ciężarówki: wzdłuż  ulicy Rawskiej, na Placu Piłsudskiego, Nowym Rynku, a także na polu za tzw. starym cmentarzem. Hitlerowcy  byli pewni siebie. Sprawiali wrażenie  silnych i  niezwyciężonych.. Mszczonowianie nie przypuszczali wtedy, że lada chwila żołnierz polski złamie  pychę bezwzględnego najeźdźcy. 

Bitwa mszczonowska 

O czwartej nad ranem 11 września mieszkańców Mszczonowa wyrwały ze snu odgłosy walki   i blask bijący od płonących niemieckich  wozów bojowych. Cofający się znad linii Warty 31 pułk Strzelców Kaniowskich pod dowództwem podpułkownika Wincentego Wnuka całkowicie zaskoczył niemieckie oddziały stacjonujące w mieście. 

Jednak zanim Kaniowszczycy dotarli  do Mszczonowa, aby  odnieść w nim swoje największe wrześniowe zwycięstwo,  musieli przejść przez prawdziwe piekło.   Tak odwrót z okolic rodzinnego Sieradza  wspomina działonowy Stanisław Świerczyński: 
„Naloty lotnicze, wybuchy bomb i świst kul towarzyszyły naszym oddzia¬łom na całej trasie odwrotu. Spotykane mniejsze oddziały Niem¬ców były spychane z drogi marszu ogniem i bagnetem. [...] Codziennie rosły straty w ludziach i sprzęcie. W lasach i przy drogach, w naprędce  wykopanych mogiłach, pozostawali nasi towarzysze broni, synowie tej ziemi.”

Przed atakiem na Mszczonów żołnierze 31 pSK mieli krótki odpoczynek w lesie położonym pomiędzy Puszczą Mariańską a Studzieńcem (11 kilometrów na zachód od miasta).  Tu wzmocnili swój skład osobowy oraz dozbroili się. Do pułku dołączyło wtedy wielu żołnierzy, których jednostki uległy rozbiciu. Wojsko było wyczerpane, jednak gorsze od zmęczenia było  poczucie klęski. Niemcy byli wszędzie i mieli zdecydowaną  przewagę  w powietrzu. Ich kolumny pancerne przygniatały swoją  potęgą. Złość i chęć rewanżu paliła Kaniowszczyków niczym ogień. Z pogardą spoglądali oni na innych  żołnierzy, którzy włóczyli się po lasach bez broni i nie chcieli już podejmować  walki  z najeźdźcą. Od jednego z nich usłyszeli nawet, że Niemcy nie są  tacy źli bo przecież  dali mu piwo i pozwolili jechać do domu. Taka postawa gorszyła podkomendnych Wincentego Wnuka. Podpułkownik  objął dowództwo nad pułkiem w przeddzień wybuchu wojny tym większa jest więc jego zasługa, że jako nowy dowódca potrafił w tych trudnych chwilach utrzymać w  jednostce dyscyplinę i skutecznie podgrzewać  ducha bojowego.

Pobyt w Puszczy Mariańskiej bardzo skrótowo relacjonuje  porucznik Stefan Piński (dowódca zwiadu konnego 31 pSK) „Było tam (przyp. red. – w lasach wokoło  Puszczy Mariańskiej)  już dużo wojska wszelakiego rodzaju broni. Ludzie prze¬ważnie z rozbitych jednostek, błąkający się, zdezorientowani, bezradni. Dostałem polecenie od dowódcy pułku spenetrowania lasu i ściągnięcia ludzi pragnących w dalszym ciągu walczyć z najeź¬dźcą. Szczególną uwagę miałem zwrócić na armatki przeciwpan¬cerne, niezawodną broń w zwalczaniu czołgów. Plon był obfity. Uzyskałem kilka tak potrzebnych działek z pełną obsługą i amu¬nicją, trochę szeregowych, kilkunastu oficerów a nawet dwie  bate¬rie artylerii z jaszczami amunicyjnymi.” 


Po wzmocnieniu w Puszczy Mariańskiej Kaniowszczycy wyruszyli na Mszczonów w liczbie ok.1000 żołnierzy. W monografii Strzelców Kaniowskich tak ich marsz opisuje dr Witold Jarno -  „Przed świtem 11 września żołnierze 31 pSK dotarli w okolice Mszczonowa. W straży przedniej  szedł I batalion mjr Bolesława Raczkowskiego wzmocniony pułkowym plutonem artylerii piechoty por. Witolda Szpilewskiego. Za nim maszerował III batalion mjr Tadeusza Ujwarego i część  II batalionu pod dowództwem kpt. Feliksa Sitnego, za którymi podążał III dywizjon 10 pal mjr Michała Borka, tabory pułku oraz niedobitki 30 pal ppłk. Zygmunta Lewandowskiego i 13 dak ppłk. Janusza Grzesły.

Ostatnie chwile przed bitwą we wspomnieniach działonowego  Stanisława Świerczyńskiego wyglądały następująco:  
„Dochodziła godzina 3, a może 4 po północy. W miejscu postoju dowódcy pułku dał się zauważyć ożywiony ruch. Niebawem podszedł do mnie  szef plutonu artylerii sierż. Dobrakowski i powtórzył rozkaz dowódcy pułku, ażeby natychmiast maszerować z działonem za szpicą w kierunku miasta Mszczonowa. Wydałem krótką komendę i zaprzęgi ruszyły za mną w nakazanym kierunku. Utrzymywaliśmy łączność. Szpica posuwała się raz wolniej, raz szybciej. W niedalekiej odległości od działonu szedł pułkownik Wnuk, a obok niego człowiek w cywilnym ubraniu. Był to mieszkaniec Mszczonowa, wskazywał drogę do miasta i informował o rozlokowaniu Niemców w okolicy. Doszliśmy do pierwszych zabu-dowań miasteczka. Wąska ulica od strony Żyrardowa prowadziła do rynku, gdzie krzyżowały się główne drogi. Zatrzymaliśmy się.  Nastała chwila wyczekiwania. Wreszcie błysnęła nad miastem rakieta, umówiony znak, że kapral Ciupek doszedł z drużyną do wyznaczonego miejsca.

Ruszyliśmy galopem. Przy zbiegu ulicy z rynkiem zatrzymałem  działon  z jednoczesną komendą do odprzodkowania. Tu pozostały zaprzęgi, natomiast samą armatę wtoczyliśmy na rynek. Wymagało to dużego wysiłku, gdyż droga prowadziła lekko pod  górę. W następnej kolejności obsługa działa doniosła skrzynki z amunicją. Cały ten manewr odbył się szybko i cicho. Działo stanęło na stanowisku po północnej stronie rynku. Był to mały ryneczek w kształcie kwadratu o boku około 100 m.”

Koła armaty były owinięte szmatami, aby nie ich stukot  nie zaalarmował Niemców. Podpułkownik Wnuk chciał w pełni wykorzystać efekt zaskoczenia. Udało się. Niemcy pomimo tego , że byli  o wiele liczniejsi  i lepiej uzbrojeni znaleźli się   w bardzo trudnym położeniu. Nasza artyleria i ciężkie karabiny maszynowe zajęły dogodne pozycje. Jeden z żołnierzy obsługujący ckm po latach  tak  opisywał początek bitwy (cyt. zaczerpnięty ze „Strzelców Kaniowskich” dr Witolda Jarno  to  prawdopodobnie fragment relacji  por. Malanowicza):
"Kazałem zdjąć cekaemy z wózków [już  za Świnicami - przyp. red.], żeby nie było terkotu, chrzęstu uprzęży, nieśliśmy sprzęt na plecach i tak po cichu  doszliśmy do rogatek Mszczonowa. [...] Uderzyliśmy na Mszczonów pod osłoną naszej artylerii. Wdarliśmy się do miasta i ustawialiśmy zaraz karabiny maszynowe na wszystkich skrzyżowaniach i wylotach dróg. [...] Zrobiliśmy duże zamieszanie na tyłach niemieckich, bo oni sądzili, o czym dowiedziałem się później, że nasze działanie pod Mszczonowem odbywa się w powiązaniu z natarciem generała Kutrzeby spod Kutna i Bzury.” Decydujące walki bitwy o Mszczonów rozegrały się  na Placu Piłsudskiego i ulicy Rawskiej. Niemców zgrupowanych w tym rejonie skutecznie raził ogień z działa Stanisława Świerczyńskiego. 


„Wdarliśmy się w  sam środek kolumny niemieckich czołgów -relacjonuje działonowy Świerczyński- Po przeciwnej stronie rynku, u wylotu ulicy, w lewym narożniku /obecnie ul. Sienkiewicza/, stał zwrócony do nas bokiem duży czołg. Kilka metrów dalej był widoczny  tył drugiego czołgu. […] Po komendzie; "celuj wprost" i "ognia", posłuszne działo zionęło ogniem na wskazany cel. Odgłos wystrzałów odbił się dalekim echem i zmącił ciszę śpiącego jeszcze miasteczka. Dwa pociski: jeden, po drugim ugodziły celnie stalowego olbrzyma i unieruchomiły na zawsze.

Przebudzona załoga niemiecka, ostrzeliwana z broni ręcznej i maszynowej przez strzelców z kompanii por. Janiaka, nie zdążyła dojść do czołgu przed jego zniszczeniem. […] Tymczasem  następny czołg, widoczny tylko częściowo, cofnął się i lufa jego działka zaczęła się obracać w kierunku naszego stanowiska. Bez wahania wydałem nową komendę „ognia". Znowu kolejny pocisk uderzył  z hukiem w opancerzony kadłub. Wyrwana i podrzucona w górę pokrywa włazu spadła z brzękiem na twardy bruk, zaś karabin maszynowy czołgu przestał terkotać.”

Atak Kaniowszczyków rozwijał się  w niesamowitym tempie. Miasto było ostrzeliwane przez haubice ustawione w okolicach wsi Czekaj. Poważne straty zadawały Niemcom pułkowe  działa operujące  na ulicach Mszczonowa. Spustoszenie siały  ponadto  ciężkie karabiny maszynowe, z kompanii por. Malanowicza [por. Antoni Malanowicz dowódca 3 kompanii CKM]. Punkty oporu nieprzyjaciela w mszczonowskich kamienicach  likwidowali spragnieni zwycięstwa piechurzy. Tak ich działanie opisuje Piotr Kukuła w książce „Maszerują Strzelcy”: „Pierwszy batalion wkroczył do miasta tuż za strażą przednią. Na przedzie szła kompania kapitana Czyża. Pierwszy pluton porucznika Dębskiego, posuwa¬jący się lewą stroną autostrady, obrzucał granatami bu¬dynki, w których bronili się Niemcy. Północnym skrajem miasteczka biegły dwa plutony, które prowadził kapitan Czyż. Miały one odciąć Niemcom drogę ucieczki w kierun¬ku Warszawy. Kiedy pierwszy pluton znalazł się koło koś¬cioła, posypały się na niego zza muru cmentarza pociski cekaemu. Jeden z pocisków ugodził kaprala Wałeckiego. Jęknął i padł na bruk. Sierżant Ziółkowski, kapral Ciupek, Włodek i Kołodziejczyk ukryli się za betonowym słu¬pem i rzucili stamtąd granaty.”


Nikt się  nie oszczędzał. Żołnierze mieli w końcu możliwość wykazania się swoimi umiejętnościami. Teraz to oni byli w natarciu, a wróg ustępował im pola. Działanie strzelców wspierała piekielnie skuteczna  armata działonowego Świerczyńskiego. Jej wtoczenie na rynek,  w samo centrum zgrupowania niemieckiego,  było posunięciem, które niewątpliwie przesądziło o losach całej bitwy.  Po zlikwidowaniu dwóch czołgów stojących w południowo-wschodnim rogu Placu Piłsudskiego Świerczyński wraz z podkomendnymi bezlitośnie  brał  na cel kolejne pojazdy wroga: 
„Spojrzałem w ulicę biegnącą w lewo od naszego stanowiska /obecnie ul. Warszawska- przyp. red/. W odległości około 300 metrów spo¬strzegłem nieprzyjacielski samochód ciężarowy. Do samochodu biegło kilku niemieckich żołnierzy. Chwyciłem za drążek celowniczy, obsługa za koła i działo szybko skierowaliśmy w tę stronę. Zdążyliśmy wyprzedzić biegnących Niemców.  Wystrzeliliśmy i już pierwszy pocisk trafił samochód. Zapalona benzyna w motorze  spowodowała dalsze jego zniszczenie.

Bacznie obserwowałem wyloty wszystkich ulic. Ukazał się nowy cel. Nadrzuciliśmy działo do strzału w nowym kierunku.  Oto w głębi ulicy dochodzącej do rynku, od strony Piotrkowa, zobaczyłem wyjeżdżający z bramy na ulicę samochód.  W deskach samochodu,  pod plandeką tłoczyli się Niemcy w hełmach na głowach. Odległość około 400 m. Po drugim wystrzale samochód podskoczył i zarył się bokiem  w ulicznym rynsztoku.  Niemcy zeskakiwali i kryli się w  ciemnej ulicy. Ogień z naszego działa nie pozwalał wrogowi skoncentrować się i uderzyć na nas z całą siłą.  Kilka niemieckich po¬cisków uderzyło w pobliskie zabudowania. Posypały się gruzy.
Ochotę do walki odbierało wrogowi również drugie nasze działo plut. F.Urbaniaka, zajmujące stanowisko poza miastem od strony Skierniewic. Strzelaliśmy dość szybko, pomimo trud¬ności w znalezieniu oparcia dla działa na twardym bruku. Po każdym wystrzale armata cofała się do tyłu na kilka kroków. Dlatego, natychmiast po każdym strzale, przetaczaliśmy działo na poprzednie miejsce.”

Niemcy próbowali przechylić  szalę  zwycięstwa na swoją  stronę. Stało się  to realne gdy do walki włączył się  prawdziwy żelazny  potwór-  Pzkpfw IV. Olbrzymia jak na tamte czasy, ważąca około 20 ton maszyna mogła wprowadzić  niemałe zamieszanie w polskich szeregach.  Tak pojawienie się  czołgu i jego szybki  koniec opisuje Piotr Kukuła w książce „Maszerują  Strzelcy”. 

„Zza kościoła [z Parku Saskiego na wysokości skrzyżowania ulic Grójeckiej i Rawskiej- przyp. red.] wynurzył się olbrzymi czołg. Posuwał się powoli [w stronę rynku -przyp. red] strzelając z karabinu maszynowego. I wtedy wkroczył do miasta pro¬wadzony przez adiutanta dowódcy pułku, kapitana Ogrod¬nika, pluton dział przeciwpancernych. Kanonierzy, łamiąc opłotki, toczyli działa na zasłonięte stanowiska, kierując, lufy na drogi wylotowe z miasta. Kapitan dostrzegł czołg strzelający do pierwszego plutonu.
— Ognia! — zawołał. Zawył silnik czołgu, wieżyczka z lufą działa obróciła się w kierunku stanowisk polskich dział przeciwpancernych. Działa znowu strzeliły. Z czołgu buchnęła chmura dymu. Z włazu wychodzili Niemcy z podniesionymi rękami. Ka¬pitan zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się jak rażony. Nastąpił gwałtowny wybuch, czołg wyleciał w po¬wietrze, rozerwany pękającą amunicją”.

W tym samym czasie między kościołem a wjazdem na rynek kapitan Skorupski kierował walką batalionu. „Było to bardzo trudne za¬danie [pisze Piotr Kukuła w „Maszerują  Strzelcy”]. W zamieszaniu pojawiali się żołnierze coraz to in¬nych kompanii, różne grupy strzelców wdzierały się do domów, przebiegały uliczki. Nagle wśród tego zamętu po¬sypały się na polskie oddziały serie pocisków z cekaemu. Kilku żołnierzy padło na bruk. Serie szły z wieży kościoła. Kapitan Skorupski wskazał ją prowadzonej przez kaprala grupie żołnierzy.
— Za mną! — zawołał kapral.
Wkrótce cekaem na wieży kościelnej zamilkł.”

Jednak do końca walki było jeszcze daleko. Niemcy cały czas  zagorzale się  bronili. W następnym bitewnym epizodzie ponownie główną  rolę  zagrała armata działonowego Świerczyńskiego: „Nieprzyjaciel czaił się ze wszystkich stron [wspomina Stanisław Świerczyński]. Daleko w ulicy, gdzie leżał na boku zniszczony samochód, coś zamigotało [ul. Rawska za skrzyżowaniem z ulicą Zarzeczną- przyp. red]. Spojrzałem przez lornetkę i zobaczyłem dwa czarne, żela¬zne cielska, wyłaniające się z mroku. Warcząc coraz wyraźniej, zbliżały się do rynku. 

Wydałem krótką komendę. Gorączkowe, ale sprawne ruchy dobrze wyszkolonych chłopców przy dziale, powodowały wystrzał po wystrzale. Czołgi były już blisko rynku. Nasze pociski rwały się obok nich, ale twarde, opancerzone boki wytrzymywały uderzenia  granatów.”

Jak pisze Piotr Kukuła na sunące szosą czołgi spadł nie tylko  ogień kanonierów. Drogę zagrodziła im także  kompania porucznika Janiakowskiego, która  obrzuciła je granatami. To prawdopodobnie dlatego czołgi na chwile  zatrzymały się. Atak strzelców dał krótką chwilę  wytchnienia działonowemu Świerczyńskiemu i jego podkomendnym. Tak oto wspomina on  ten moment:
„Wreszcie czołgi stanęły.  Przerwałem ogień. Zorientowałem się, że należy oszczędzać amunicję, gdyż w skrzyni pozostały jesz¬cze dwa pociski. 

Obsługa pobiegła po następną skrzynię z amunicją. Tymczasem, jeden z dwóch ostrzeliwanych czołgów, jadący na drugiej pozycji zatrzymał się tylko na chwilę. Zapuścił ponownie motor, minął stojącego przed nim rozbitka i warcząc potężnie wjechał na rynek.
Przy dziale byłem sam. Gwałtownie narzuciłem drążkiem działo, nastawiłem przyrządy do strzału wprost, otworzyłem zamek, chwyciłem przedostatni pocisk ze skrzyni i załadowałem.  W tym momencie przybiegł z pomocą sierż. Dobrakowski i wyręcza¬jąc mnie, zamknął zamek.

Czołg był już pośrodku rynku. Bardzo blisko,  bo zaledwie 50 m przed lufą armaty.  Najwyższy czas. Szarpnąłem  za sznurek. Wystrzał. Rozległ się donośny huk i odgłos bliskiego uderzenia. Szczęk łamanego żelaza i zwiększony warkot  motoru zlały się w jeden, krótki zgrzyt i wszystko ucichło.

Przez opadający dym zobaczyłem podnoszącą się pokrywę czołgu, z włazu wyłoniła się postać niemieckiego czołgisty z granatem w podniesionej ręce. Chwyciłem za „Visa”, ale w  tym momencie Niemiec, zeskakując z czołgu - rzucił granatem w moją stronę. Pochyliłem się za tarczą działa. Część odłam¬ków przeleciała ze świstem nad głową, inne uderzyły o tarczę. Jakiś rykoszet lecący dołem, przeleciał pod tarczą i rozerwał mi zewnętrzną stronę cholewy prawego buta powyżej ostrogi. Rozbity olbrzym stał na samym środku rynku. Okazało się, że był to ostatni z atakujących nas czołgów  w tej bitwie.

Stałem oszołomiony przy dziale i drżącą rękę położyłem na gorącej jeszcze lufie. Co by było, gdyby czołg wytrzymał ude¬rzenie pocisku? Na powtórzenie strzału nie starczyłoby już czasu.” Niemiecki opór osłabł. To co działo się  dalej Piotr Kukuła opisuje następująco: „Mszczonów został ze wszystkich stron otoczony przez polskie oddziały. Karabiny maszynowe i działa przeciw¬pancerne zamknęły drogi wylotowe z miasta. Niemcy zna¬leźli się w potrzasku. Tylko nieznaczna część pojazdów i lekkich czołgów umknęła na wschód. [ucieczkę  skutecznie utrudniał  silny ostrzał ulic wylotowych z miasta prowadzony przez baterie III dywizjonu 10 pal- źródło Witold Jarno monografia Strzelcy Kaniowscy- przyp. red.]

Kapral Pietrzak, dowódca pierwszej drużyny z siódmej kompanii, zamykał drogę odwrotu na jednej z bocznych uliczek. Z pobliskiego folwarku [prawdopodobnie Folwark Józefpol, czyli okolice obecnej ulicy Józefpolskiej- przyp. red.] wyjechał samochód oso¬bowy i popędził w stronę miasta.
— Ognia! — wydał komendę kapral.


Samochód gwałtownie skręcił i przewrócił się. Kapral Pietrzak podszedł do pojazdu. Znajdowało się w nim dwóch niemieckich oficerów. Byli zabici. Jeden z nich, podpułkownik, dowódca jednostki pancernej, trzymał w zaciśniętej dłoni pistolet, drugi miał przy sobie żelazną kasetę i mapy. Chcieli dostać się do miasta, aby zorganizo¬wać obronę.
Działa przeciwpancerne niszczyły nieprzyjacielskie sa¬mochody i lekkie czołgi zamieniając je w bezużyteczne żelastwo. Niemieccy żołnierze biegali bezładnie to w tę, to w tamtą stronę, przeważnie bez mundurów i boso, rażeni ogniem broni maszynowej. W różnych miejscach miasta wybuchały pożary.”

W centrum miasta złamano opór niemiecki i to tu zdecydowano o powodzeniu natarcia. Nie można jednak lekceważyć  tego co działo się w bocznych uliczkach miasteczka oraz na jego obrzeżach. Gdyby nie sprawy manewr oskrzydlenia miasta od strony północnej z pewnością  Niemcom udało by się wprowadzić  do walki pozostałe swoje  czołgi. Tak się jednak nie stało. Strzelcy w żadnym mszczonowskim zakamarku nie dali Niemcom zorganizować  skutecznej obrony. Gdzie trzeba było  bili się  z wrogiem na bagnety. Dla żołnierzy Wehrmachtu była to przerażająco krwawa noc. Natomiast strat wśród żołnierzy polskich jak wynika z relacji uczestników walk było zadziwiająco mało. Zginęło zaledwie trzech strzelców.

 31 pSK  pokonał w Mszczonowie  tyłowe pododdziały XVI KPanc. W ich skład wchodziły  tabory i służby zarówno XVI KPanc, jak też 1 i 4 DPanc oraz 31 DP. Strzelcy  zniszczyli  też  kompanię propagandową Luftwaffe oraz kolumnę  samochodów z 1 DPanc, które przybyły do Mszczonowa tuż  przed samą  bitwą, aby  zabrać  w okolice Warszawy zapasy  paliwa.
Niemiecki sprzęt, który nie został zniszczony w walce Polacy podpalali lub wysadzali granatami.  W sumie zlikwidowano 16 czołgów oraz 14 wozów pancernych i ciężarówek. Zginął też  niemiecki dowódca [różne źródła podają  jego stopień jako: majora, podpułkownika lub pułkownika]. Bardzo cenne okazały się  znalezione przy nim  mapy z naniesionymi kierunkami niemieckich uderzeń. Niemieckiego dowódcę  pochowano przy stawie zwanym przez mszczonowian  Zdrojem (obecnie zbiornik p.poż przy ulicy Grójeckiej). 
Jeszcze większe straty niemieckie wylicza  w swojej relacji kapitan Ogrodnik. Zgodnie z tym co zawarł w spisanych  wspomnieniach w Mszczonowie  „ […] wzięto do niewoli 2 oficerów, 35 szeregowych oraz kasę oddz. w której znajdowało się 21000 mk. niem. Zniszczono 3 najcięższe czołgi i 22 lekkie; spalono ok. 20 samochodów ciężarowych i 10 osobowych oraz kilkanaście motocykli. Dowódca oddz. pancernego - mjr został zabity.”

Zwycięska bitwa mszczonowska dodała naszym żołnierzom wiary w zwycięstwo. Uwierzyli oni, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Na własne oczy ujrzeli, że  „butni i niezwyciężeni” Niemcy, których pancerna potęga tak przerażała świat nie zawsze byli tacy jak przystało na bohaterów, którymi się mienili. W wyniku zwycięstwa wielu żołnierzy Wehrmachtu w tym także  oficerów wzięto do niewoli. Pewnego majora polscy żołnierze znaleźli ukrytego w jednym z domów pod łóżkiem. Wyciągnęli go z kryjówki za nogi i zgodnie z rozkazem odprowadzili na rynek do dowódcy. Podpułkownik Wnuk widząc prowadzonego  jeńca  był zdziwiony dlaczego stąpa on tak szeroko. Żołnierze zameldowali zgodnie z prawdą, że to z powodu „pachnącego efektu” jego strachu, jaki nagle znalazł mu się  w spodniach. Podpułkownik  z trudem stłumił  śmiech, po czym zwrócił się  do Niemca.....-„panie majorze patrzą  na pana pańscy żołnierze, proszę się uspokoić, Polacy nie rozstrzeliwują jeńców”. 

W warunkach frontowych ludzkie reakcje bywają  różne i nie powinien ich oceniać nikt kto sam  nie doświadczył wojennej grozy. W tym jednak przypadku sprawa dotyczy oficera armii, która chciała być podobna do rzymskich legionów, a w swej dumie wprost zatraciła opamiętanie. Czuję się  więc usprawiedliwiony...

31 pułk opuścił Mszczonów o dziewiątej  rano. Bohaterski dowódca, który zasłużył na podziw swoich żołnierzy wyjeżdżał z miasta jak prawdziwy zwycięzca - konno. Wraz z Kaniowszczykami opuszczało miasto 200 oswobodzonych polskich jeńców. Mszczonowianie żegnali  żołnierzy ze łzami w oczach. Pytali się  ich – „co dalej...?”. Wielu młodych chciało się  zaciągnąć  do oddziału. Mieszkańcy rozumieli, że po wyjściu polskiego wojska do Mszczonowa znowu  wjadą żołdacy spod znaku swastyki. Tak też  się  stało. 31 pułk wycofał się  z Mszczonowa do lasów grzegorzewickich,  położonych na wschód od miasta. Niedługo potem w Mszczonowie ponownie  pojawili się Niemcy. Przed ponownym wkroczeniem ostrzelali miasto. Później zemścili się  okrutnie rozstrzeliwując pod murem kościelnym: proboszcza Józefa Wierzejskiego, burmistrza Aleksandra Tańskiego oraz miejscowego lekarza Stanisława Zarachowicza. 11 września w pobliżu plebani został też  zastrzelony ks. Władysław Gołędowski. Niemcy bestialsko pozbawili  go życia, w chwili gdy opatrywał rannego.  

Doktor Witold Jarno – autor monografii  Strzelców Kaniowskich tak podsumowuje bitwę  mszczonowską. 
„Zdobycie przez pododdziały 31 pSK Mszczonowa było wyczynem, który przyniósł pułkowi chwalę. Swoim działaniem doprowadził on choć na krótko do powstania paniki w niemieckim dowództwie, nieorientującym się w siłach, jakie wzięły udział w porannej walce. Strzelcy odnieśli chwilowy sukces taktyczny, który - choć nie przyniósł wymiernych korzyści operacyjnych - podniósł jednak upadające morale. Warto podkreślić, że za swój wyczyn 31 pSK jako jedyny z pułków strzelców kaniow¬skich został w 1966 r. odznaczony orderem Virtuti Militari. W dowództwie niemiec¬kim wiadomość o zdobyciu Mszczonowa wywołała zamieszanie i chwilową konster¬nację, gdyż nie spodziewano się już w tym rejonie większych oddziałów polskich. Natychmiast też w kierunku miasta skierowano pododdziały rozpoznawcze l i 4 DPanc oraz główne siły 31 DP, rezygnując tym samym z forsowania Wisły w okolicach Góry Kalwarii.”

Pamięć  o bohaterach

11 września 1939 roku to historyczna data dla Mszczonowa. Do dziś  mieszkańcy pamiętają o bohaterskich żołnierzach 31 pułku Strzelców Kaniowskich i nazywają  ich wymownie „swoimi żołnierzami”.  Bitwę mszczonowską powinno się  nazywać „niedocenianym zwycięstwem”. Zakończyła się ona kompletnym rozbiciem oddziałów niemieckich, a mimo to  historycy dość rzadko o niej wspominają. Polska armia w 1939 roku odniosła niewiele sukcesów. Z reguły ulegała o wiele lepiej wyposażonym oddziałom Wehrmachtu. W Mszczonowie było  zupełnie inaczej. Polacy zmiażdżyli teoretycznie silniejszego wroga. Dlatego należy  im się pamięć  i szacunek. Zasłużyli na niego ofiarą swojej krwi. 


oprac.  Piotr Dymecki  
na podstawie informacji zawartych w następujących publikacjach: 
-Lucjan Chojnowski -„Mszczonów w okresie wojny i okupacji hitlerowskiej” oprac. 1977r. 
-Stanisław Kasperkiwicz -„Kronika 7-klasowej Publicznej Szkoły Powszechnej nr1 w Mszczonowie” 
-„Żołnierz polski w kampanii wrześniowej” dodatek do „Wiadomości Polskich” z dnia 23 października 1941 roku (nr 31). 
-Witold Jarno- „Strzelcy Kaniowscy w latach 1919-1939” Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2004
-Piotr A. Kukuła -„Maszerują Strzelcy”, Wydawnictwo Łódzkie 1972 
- Stanisław Świerczyński -„Bitwa w Mszczonowie” tekst opublikowany w broszurze „WALKA i PRACA - XXX LAT  LUDOWEGO WOJSKA POLSKIEGO.”. Broszura   Związku Bojowników o Wolność i Demokrację  (Zarząd  Okręgu w Łodzi) wydana  w Łodzi w 1973 roku.
-por.Stanisław Piński-   wspomnienia spisane przez autora w 1977 roku. 
-relacja kpt. Aleksandra Ogrodnika - złożona w Oddziale Historycznym Sztabu  Generalnego W.P.

  • Pl. Piłsudskiego - płonący budynek, 1939 rok
  • Pl. Piłsudskiego - płonący budynek, 1939 rok
  • Pl. Piłsudskiego - płonący budynek, 1939 rok
  • Pl. Piłsudskiego - płonący budynek, 1939 rok
  • FOTO BUNDESARCHIV - czołg
  • FOTO BUNDESARCHIV - pojazd wojskowy
  • ul Rawska, 1939 rok
  • ul Rawska, 1939 rok
  • ppk W. Wnuk - portret mężczyzny
  • Odznaka 31 p SK

wstecz