Opowieści wojenne

Ksiądz Józef Wierzejski - o „wujku” co potrafił pięknie żyć i zginął jak bohater

Obchody 72. rocznicy Bitwy Mszczonowskiej w 2007 roku, podczas których Prezydent RP Lech Kaczyński uczcił także pamięć rozstrzelanych przez hitlerowców mieszkańców Mszczonowa stały się początkiem przywracania „mszczonowskiej pamięci”. Pamięci o bogatej historii miasta i jego mieszkańcach, którzy przed nami budowali Mszczonów, a gdy trzeba było oddawali za niego swoje życie. Skłamałbym, gdybym napisał, że wcześniej w Mszczonowie w ogóle nie przykładano wagi do lokalnej historii. To nieprawda. Nasze możliwości działania były jednak niewielkie. Dopiero przyjazd Prezydenta umożliwił miejscowym pasjonatom historii wypłynięcie na szerokie wody. Informacje o Mszczonowie popłynęły poprzez media w całą Polskę  i ... zaowocowały pozyskaniem nowych cennych pamiątek, a także  nawiązaniem niezwykłych kontaktów. Do ratusza do dziś  przychodzą  maile i listy od osób,  które  pragną  podzielić  się posiadanymi  informacjami o przeszłości miasta. W tym artykule pragnę  opisać historię związaną  z  jednym z takich  listów, który do Mszczonowa przyszedł aż z podlaskiego Mężenina. Napisali go państwo  Maria i Tadeusz Grochowscy. Pan Grochowski jest synem Józefa Grochowskiego, wychowanego po stracie rodziców przez ks. Józefa Wierzejskiego. Ks. Wierzejski to jeden z mszczonowskich zakładników – rozstrzelanych we wrześniu 1939 roku przez Niemców. W rodzinie państwa Grochowskich pamięć o bohaterskim proboszczu, który znany był z wielkiego serca, jest do dziś żywa i  kultywowana. 

Do Mężenina z Mszczonowa jest równe 200 kilometrów. Odległość tą  wraz z Barbarą  Gryglewska  i Agatą  Wiśniewską  przebyliśmy w trzy i pół godziny. Na Podlasiu brak jest dobrych dróg i obwodnic. Jedzie się  wolno i mija  wiele niedużych miast i wsi. Czas tu płynie jakby wolniej. Stare drewniane domy nie są  rzadkością. Wszystko ma swój niepowtarzalny urok.  Od strony Łosic  większość drogi do nadburzańskiego Mężenina pokonuje się  po nawierzchni  wyłożonej  kamiennym brukiem (zwanym potocznie  kocimi łbami), a także po piaszczystym  leśnym  trakcie. Państwa Grochowskich w Mężeninie znają  wszyscy. Pan Tadeusz był kiedyś  kierownikiem miejscowej szkoły, w której  jego żona uczyła dzieci języka polskiego. Teraz oboje odbierają   już skromne nauczycielskie emerytury. Ich szkołę  zlikwidowano.  Miejscowe dzieciaki uczą  się obecnie  w Platerowie i innych sąsiednich  miejscowościach.  Emerytowani nauczyciele mieszkają   w budynku bez wygód,  określanym przez miejscowych mianem „starej  szkoły”. Jej  drewniane ściany wzniesiono podobno w 1937 roku. Zaraz za nią dostojnie i nieco leniwie  płynie Bug.  Krajobraz tu - przepiękny, a ludzie w tym miejscu  mieszkający - wzruszająco życzliwi i gościnni. Przyjęto nas po staropolsku. Jako podróżnych zaproszono najpierw do stołu i nakarmiono. Dopiero później rozpoczęliśmy rozmowę o „wujku”, jak nasi gospodarze zwą  księdza Wierzejskiego. Okazuje się, że jeszcze przed przyjściem Mszczonowa, gdy był on proboszczem w Pawłowicach, przygarnął dwójkę  dzieci po swojej zmarłej siostrze. Obie sierotki urodziły się  na początku XX wieku. Ks. Wierzejski  wychował je i wykształcił. Józefa Grochowskiego „wyuczył” na agronoma, zaś  jego siostrę  Anielę  na nauczycielkę. Później wyswatał ją nawet z majętnym  nadleśniczym Kampinosu, panem Hryniewieckim. Dzieci doznały od niego wiele serca. Państwo Grochowscy wspominają, że ojciec i ciotka (oboje już  nie żyją) wspominali wujka, jako niezwykle dobrego człowieka. Przez jego plebanię  przewijało się podobno  zawsze wiele osób, które potrzebowały pomocy materialnej lub wsparcia duchowego. Nikt nie odchodził „z kwitkiem”. Ksiądz wysłuchał i wspomógł tak jak należało. Rzeczywiście w Mszczonowie także zasłużył sobie na miano człowieka dobrego i pomocnego. Proboszczem Parafii Mszczonów  był w latach 1932-39. We wrześniu 1939 roku nie opuścił swojej owczarni. Pozostał w mieście  do końca. Zginął, rozstrzelany  pod kościelnym murem, gdzie został zaciągnięty przez bezwzględnych żołnierzy niemieckiego Wehrmachtu. Wraz z nim rozstrzelano burmistrza Aleksandra Tańskiego i lekarza Stanisława Zarachowicza. Tego samego dnia w pobliżu plebani zastrzelono także podczas opatrywania rannego wikarego Władysława Gołędowskiego. Ta historia jest w rodzinie Grochowskich świetnie znana. Szacunek dla   ks. Wierzejskiego został  także wpojony dwóm kolejnym pokoleniom Grochowskich. W rodzinie każdy wie, że „wujek” nie  tylko pięknie żył, ale także zginął jak bohater. 

Państwo Grochowscy przekazali do tworzonego mszczonowskiego muzeum swoje rodzinne zdjęcia. Wśród nich jest także cenny portrecik księdza Wierzejskiego. Pani Maria –jako polonistka - zobowiązała się własnoręcznie  spisać  wszystkie wspomnienia  o księdzu proboszczu. Później czytała nam jeszcze swoje wiersze o Podlasiu. Na koniec zrobiliśmy pamiątkową  fotografię  na schodach „starej szkoły”. Podziękowaliśmy naszym gospodarzom za gościnę  i zaprosiliśmy ich na przyszłe otwarcie miejskiego muzeum. Obiecali, że jeśli tylko zdrowie pozwoli na pewno przyjadą  do Mszczonowa. Zobaczą zebrane w muzeum pamiątki i zapalą świecę  na grobie „wujka”.   

oprac. Piotr Dymecki

  • ks. Józef Wierzejski

wstecz