Opowieści wojenne

Losy rodziny Zarachowiczów - wspomnienia rodzinne Antoniego Zarachowicza

Przodkowie rodziny Zarachowiczów. Mój pradziadek Zarachowicz skończył gimnazjum i potem wyuczył się na technika kolejowego, w tym też zawodzie pracował. W związku z wykonywaną pracą bardzo często nie było go w domu. Miał trójkę dzieci, starszą córkę i dwóch synów. Prababcia zmarła wcześnie, wobec czego wychowaniem chłopców zajmowała się ich starsza siostra. Mieszkali wówczas w okolicach Nowogródka, czyli na ówczesnych Kresach. Status majątkowy rodziny nie był bardzo wysoki, ale wszystkie dzieci otrzymały wykształcenie. Córka była po pensji. Obaj synowie zaś zdobyli wyższe wykształcenie. Wiem, że najpierw ukończyli gimnazjum. Następnie mój dziadek (Stanisław Zarachowicz) wyjechał do Wilna i zaczął studiować medycynę. Niestety zamknęli tam wydział medyczny z powodu strajków, toteż dziadek ukończył medycynę w Moskwie. Był to jeszcze okres zaborów. Jego brat natomiast ukończył politechnikę, ożenił się z Rosjanką i przyjął prawosławie.  ontakt się z nim szybko się urwał, gdyż nie chciał utrzymywać kontaktów z rodziną z Polski na skutek kłopotów, które z tego tytułu miał w ZSRR. 

Wiem, że obie rodziny zarówno ze strony babci, jak i dziadka miały herby szlacheckie. Jeśli chodzi o nazwisko Zarachowicz to z tego co udało się nam ustalić pochodzi ono od karaimskiego imienia Zarach. Przodkowie moi zostali więc sprowadzeni na ziemie Rzeczpospolitej jeszcze za czasów księcia Witolda po jego wyprawie na Krym. Oddziały karaimskie były gwardią księcia Witolda.

Babcia Stefania Zarachowicz (z domu Dunin-Borkowska). Tu z kolei pradziadek miał majątek ziemski, który został skonfiskowany za udział w powstaniu styczniowym. Toteż pradziadek ze strony mamy musiał szukać innego zajęcia. W Puławach była szkoła gospodarstwa wiejskiego, odpowiednik warszawskiej SGGW, na której wykładał. Pradziadek wysłał jedną ze swoich córek, to jest moją babcię do Moskwy do Konserwatorium, gdzie studiowała śpiew i muzykę. Przed wojną jako żona lekarza można powiedzieć, że była dobrze sytuowaną osobą. Mogła dzięki temu zająć się rozwijaniem życia kulturalnego w Mszczonowie. Organizowała różnego rodzaju spotkania towarzysko-kulturalne. Po rozstrzelaniu dziadka wszystko się zmieniło, została sama niemalże bez środków do życia. Wiem, że uczyła muzyki, aby mieć za co żyć. Tuż po zakończeniu wojny babcia uczyła przez krótki czas śpiewu w Gimnazjum i Liceum Koedukacyjnym w  Mszczonowie przy ulicy Żyrardowskiej 26. Wiem to, bo do dziś zachowało się zaświadczenie mówiące o tym fakcie wydane jeszcze w 1945 roku. Później babcia wyjechała z Mszczonowa do Warszawy. Pracowała w Służbie Zdrowia. Babcia zmarła w 1967 roku. Jest pochowana na warszawskich Powązkach.

Losy rodziny. Wiem, że dziadkowie poznali się w Moskwie. Wkrótce potem postanowili wrócić do Polski (wówczas był to jeszcze Priwiślański Kraj). Dokładnie 2 czerwca 1909 roku pobrali się. Babcia miała wówczas 21 lat, dziadek 26. Dziadek zaczął więc szukać miasta, w którym mógłby otworzyć praktykę i w ten sposób trafił do Mszczonowa. Początkowo wynajmowali mieszkanie przy głównym placu miejskim Było to mniej więcej w tym miejscu gdzie dziś stoi budynek ratusza. Okna ich wychodziły na rynek. Prawdopodobnie było to w kamienicy Ojrowskiego. Tam był zarówno gabinet jak i mieszkanie. Wkrótce urodziło im się dwóch synów, w 1911 roku – stryj Mirosław, a w 1913 mój ojciec Witold Zarachowicz. 
Jak wybuchła I wojna światowa dziadek został zmobilizowany do armii carskiej jako lekarz. Jak zbliżali się Niemcy wraz z rodziną został ewakuowany w głąb Rosji. Pod koniec I wojny światowej dziadek znalazł się na Ukrainie, gdzie był komendantem szpitala polowego. Szczęśliwie udało się, że dołączyła tam do niego rodzina. Po wybuchu rewolucji w Rosji dziadek nie porzucił szpitala. Cały czas dostarczali mu rannych. Trwały krwawe walki pomiędzy frakcjami Białych i Czerwonych. Dziadkowie postanowili wrócić do kraju dopiero po względnym uspokojeniu sytuacji i jak byli wyleczeni chorzy, którzy znajdowali się w szpitalu pod opieką dziadka (było to około roku 1918). Babcia mówiła, że ci „ozdrowieńcy” chcąc podziękować dziadkowi sformowali konwój, aby odprowadzić jego i całą rodzinę do pociągu. Dziadkowie wrócili do Mszczonowa i postanowili osiąść tu na stałe. Niedługo po powrocie w listopadzie 1918r. urodziła im się córka Anna. Dziadek kupił działkę i wybudował na niej dom. To jest ten dom, w którym dziś mieści się komenda policji.  Z prawej strony dołu domu był gabinet z oddzielnym wejściem.
Dziadek był lekarzem miejskim, tzn. miał jakiś rodzaj umowy na leczenie z miastem, dbał o to, aby w mieście nie zapanowała epidemia, pełnił rolę podobną do tej, jaką dziś pełni sanepid. W rodzinnych dokumentach zachowały się do dziś dwa zaświadczenia, pierwsze z roku 1919, drugie z 1926 mówiące o tym, że dziadek był lekarzem Szpitala Chorób Zakaźnych w Mszczonowie. Zachowało się też zaświadczenie mówiące o tym, że dziadek leczył nauczycieli w szkole podstawowej w Mszczonowie. Ponadto wiem, że leczył z Kasy Chorych, miał tam umowę, ale przyjmował również na tzw. prywatnej praktyce. Poza nim w mieście było jeszcze dwóch lekarzy żydowskich. Dziadek miał umowy z dziedzicami oraz Zapałczarnią, leczył w okolicznych dworach i fabryce, jeździł tam jak zdarzył się jakiś wypadek lub nagłe zachorowanie. Wiem też, że często leczył bezinteresownie. Wówczas lekarz nie miał specjalizacji, leczył wszystkich - dzieci, dorosłych, musiał mieć bardzo rozległą wiedzę. Kiedyś studiowało się medycynę 7 lat i wówczas dostawało się doktorat. Z tego co mi przekazywano to dziadek cieszył się szacunkiem w mieście i ludzie po wojnie o nim pamiętali. Razem z babcią jest też wymieniony we wspomnieniach Szymona Kobylińskiego, którego wielu lekarzy nie mogło go wyleczyć, a doktor Zarachowicz dał sobie radę. Prowadził też coś w rodzaju mini laboratorium medycznego, gdzie przeprowadzał też jakieś proste testy medyczne. 
Dziadek działał również w Radzie Miejskiej, udzielał się społecznie i kulturalnie. 

Anegdota 1 (z czasów pobytu rodziny na Ukrainie)
Było to podczas pobytu na Ukrainie, siostra mojej babci – Wanda, mieszkała razem z nimi, opiekowała się dziećmi. Podczas jednej z potyczek Białych z Czerwonymi, która toczyła się wprost na ulicy mój ojciec i stryj weszli na dach, aby popatrzeć na bitwę i babcia niemalże siłą musiała ich stamtąd ściągać. Młodzi ludzie mieli mnóstwo szczęścia, że nic im się wówczas nie stało. 

Anegdota 2 (z czasów praktyki lekarskiej w Mszczonowie)
Dziadek miał dwa wilczury. Jeden z nich wabił się Nemo. W domu dziadka przed kominkiem były dwa fotele, z tyłu za nimi stała palma. Pewnego dnia do dziadka przyszedł lekarz, Żyd , aby skonsultować sprawę chorego i miał ze sobą hebanową laskę inkrustowaną srebrem. Panowie siedzieli we wspomnianych fotelach, a wilczur leżał przed nimi. W pewnym momencie gość nagle wstał i żywo gestykulując zamachnął się ręką w stronę dziadka, na co pies zareagował obronnie, skoczył na gościa przewracając go na palmę. Dziadek, aby odgonić psa użył laski gościa, która niestety złamała się, nad czym potem ów gość dziadka długo ubolewał. 

1939 rok
(Ojciec). Początkowe nauki dzieci pobierały w domu. Uczyły ich obie babcie, mieli też bonę francuską, wobec czego znały biegle francuski. Mój tato i stryj zdali do do gimnazjum i zamieszkali w Warszawie na ulicy Foksal z babcią Wandzią. Później dołączyła do nich ciocia Ania. Do Mszczonowa przyjeżdżali tylko na niedzielę i wakacje. Tata mój skończył Politechnikę Warszawską, wydział mechaniczny, specjalizował się w czołgach i transporterach wojskowych. Miał staż w zakładach Ursus, ale odbył także staże zagraniczne - w Szwecji oraz w zakładach Kruppa w Niemczech. Nie miał karty mobilizacyjnej, miał być zmobilizowany w miejscu pracy. Postanowił się jednak zaciągnąć i wyjechał z Mszczonowa, aby dostać się do armii. Jechał motocyklem, dotarł aż w okolice Lublina. Nigdzie jednak nie chcieli go przyjąć. Natrafiał tam na jakiś Ukraińców, z których jeden uratował mu życie radząc, aby nie spał w stodole, tylko pod gołym niebem, w stogu, bo w przeciwnym razie mógł zostać zamordowany. Polacy , którzy jednak nie posłuchali dobrej rady i poszli spać w stodole zostali zamordowani przez nacjonalistów ukraińskich. Tata zawrócił do Mszczonowa.

(Ciocia Ania). Jeśli chodzi o ciocię Anię to wiem, że we wrześniu 1939 roku przyszedł jej narzeczony i tuż przed mobilizacją wzięli szybki ślub. Prosto ze ślubu pojechał na front. Wrócił dopiero po wojnie z oflagu. Ciocia Ania miała dwójkę dzieci. Jedynie ona miała aspiracje, by także skończyć medycynę. Przed wojną skończyła 2 lata studiów na Akademii Medycznej. Wybuch wojny uniemożliwił kontynuację studiów.

Anegdota 3 - Katyń (losy wuja)
Wuj dostał się do niewoli rosyjskiej. W pakcie Ribbentrop - Mołotow był zapis, że jeńcy z terenu zajętego przez Niemców zostaną im przekazani i odwrotnie. Początkowo przestrzegano tego porozumienia, jeńcy mogli się zgłaszać i zostawali wówczas odesłani na stronę okupowaną przez Niemców. Wśród nich był też mój wuj, który dzięki temu przetrwał, bo wielu innych, którzy tam zostali zginęło później w Katyniu.

(Dziadek i wojenne losy mojej rodziny). Jak Strzelcy Kaniowscy opuścili miasto to burmistrz Tański od razu udał się do proboszcza, aby naradzić się co robić dalej w tej sytuacji. Postanowili, że jako trzeciego do rady zaproszą lekarza i obaj do niego natychmiast poszli. Niestety Niemcy szukając burmistrza po ponownym wkroczeniu do miasta znaleźli ich wszystkich właśnie w domu dziadka i stwierdzili, że spiskują. Byli wściekli po przegranej potyczce ze strzelcami. Dziadek był akurat w gipsie, miał złamany obojczyk. Niemcy wyciągnęli ich z domu dziadka, spędzili mieszkańców pod kościół, postawili dziadka, burmistrza i proboszcza pod murem i dokonali egzekucji. Po rozstrzelaniu babcia i ciotka zostały zmuszone, aby przyjść i zobaczyć ciała. Przy samym momencie egzekucji nie były. Następnie zakopali ciała w dole wykopanym wcześniej bez trumien. Dziadek leżał w tym miejscu, gdzie obecnie jest rynna odpływowa, był po stronie zewnętrznej. Dopiero znacznie później, już po wojnie dokonano ekshumacji i pochowano ciała w trumnach. 
Wiem też, że wiele lat później zdarzyła się też sytuacja, iż w Mszczonowie zjawił się oficer niemiecki, który odnalazł rodzinę burmistrza Tańskiego i prosił ich o wybaczenie.
Gdy dziadek został zamordowany, Niemcy zajęli dół jego domu na komendanturę, a babcia Stefania i ciotka Wanda  przeniesione zostały na górę. 

Ojciec mój w tym czasie był w Warszawie. W 1940 roku pobrał się z moją mamą. Pracował w PZO (zakłady optyczne), które były zmilitaryzowane. Mieszkali na Orlej w wynajętym mieszkaniu. To było duże mieszkanie. Później dołączyła do nich ciotka i stryj. Urodziły im się dwie córki Ewa (1941) i Wanda (1943). Gdy wybuchło powstanie szczęśliwie do Orlej Niemcy doszli czwartego dnia powstania, gdy odwołano rozkaz „mordować wszystkich”, dzięki temu ocaleli. Wyszli z Warszawy z jedną malutką córką na ręku i drugą w wózku oraz jedną walizką. Razem z nimi ciocia i stryj. Podczas wyprowadzania ludności cywilnej z Warszawy Niemcy rozdzielali kobiety od mężczyzn. Kobiety i dzieci kierowano w stronę Dworca Zachodniego, mężczyzn gromadzono na terenie jednego z kościołów na Woli. Ojcu jakimś cudem udało się dostać z powrotem do kolumny wychodzącej z miasta, stryjowi niestety nie. Trafił on do obozu, zmarł w obozie koncentracyjnym w Mauthausen. Stryj skończył germanistykę. Miał fałszywe papiery, ponieważ poszukiwali go Niemcy za działalność w  AK, stąd trudno było po wojnie odnaleźć o nim informacje.
Tacie udało się dotrzeć do Pruszkowa, gdzie znajdował się obóz przejściowy w Zakładach naprawczych Taboru Kolejowego – dziś Muzeum. Tam odnalazł rodzinę - mamę i ciotkę. Tam znowu odbywała się selekcja i ojca wysłali do Wrocławia, a mamę i ciotkę najpierw do obozu przejściowego, a później do obozu w Ravensbruck. Moja malutka wówczas siostra dostała zapalenie płuc i odebrały ją mamie siostry niemieckie, aby dać jej szansę na przetrwanie. Niestety w tym czasie nadszedł transport i mama nie chciała jechać bez dziecka, w ostatniej chwili przed odjazdem pociągu siostry oddały dziecko. W obozie mama i ciotka pracowały po 12 godzin na dobę. Ojciec pisał cały czas do babci do Mszczonowa, mama też przesyłała listy na adres mszczonowski, dzięki temu odnaleźli się i po długich prośbach ojca przewieziono do mamy. W obozie pracował przy obsłudze maszyny parowej. Znał niemiecki, łatwiej było mu zorganizować więc jakieś pożywienie dla dzieci, gdyż racje żywnościowe w obozie były głodowe. Żywność dla dzieci dostawał od starego majstra Niemca. Moje dwie siostry przeżyły dzięki dobrym Niemcom a inni Niemcy zamordowali dziadka i stryja. Ojciec uratował się dzięki dobrej radzie Ukraińca. Dziadka z rodziną ochronili przed zamordowaniem w czasie rewolucji ozdrowieńcy Rosjanie. Rodzice uczyli nas, że ludzi należy oceniać po postępowaniu, a nie po narodowości.

Pracował też tylko 8 godzin dziennie. Jak zaczął zbliżać się front, Niemcy uciekli, a moi rodzice ruszyli w stronę Polski i powrócili do Mszczonowa. Tata był w bardzo kiepskim stanie po pobycie w obozie. Początkowo uczył troszkę rysunku technicznego i matematyki w liceum w Mszczonowie. Jak doszedł do siebie zatrudnił się jako inżynier w Solcu Kujawskim i tam był do 1948 roku. Mama jednak nie chciała tam zostać toteż wrócili do Ursusa, gdzie tata pracował. Potem było ministerstwo. Tacie udało się zrobił doktorat, był na stypendium we Francji. Wykładał na Politechnice Warszawskiej. 
Ja urodziłem się w 1950 roku, rok po mnie jeszcze siostra Małgorzata. Razem jest więc nas czwórka rodzeństwa.

Ciocia Ania razem z babcią przeprowadziły się do Warszawy. Dom dziadka wykupiło od nas jeszcze w poprzednim systemie miasto korzystając z prawa pierwokupu za 1/3 wartości. Dom ten przechodził różne losy i pełnił wiele funkcji. Niemcy po powrocie do Mszczonwa urządzili na parterze domu Komendanturę Miasta. Potem mieścił się tam Urząd Miasta i następnie Komenda Milicji Obywatelskiej. Dziś w domu dziadka mieści się komenda policji, a dalej również na działce należącej niegdyś do dziadka stoi przychodnia dentystyczna. 


(Rodzina Czerskich) Wiem gdzie są pochowani, leżą na warszawskich Powązkach po przeciwnej stronie alejki cmentarnej do naszego grobu rodzinnego ( pochowani w nim są : babcia, mój ojciec Witold Zarachowicz z żoną, ciocia Ania z mężem i symbolicznie stryj Mirosław Zarachowicz). Można powiedzieć, że spotkali się po śmierci. Wiem też, że Wacław Czerski po skończeniu Politechniki Warszawskiej wyjechał do Szwecji, gdzie nie przyznawał się do wyższego wykształcenia i pracował tam w fabryce zapałek jako robotnik Zapoznawał się z technologią i procesem produkcyjnym i po powrocie otworzył fabrykę w Mszczonowie.

Wspomnienia rodzinne Antoniego Zarachowicza (wnuka Stanisława Zarachowicza, lekarza rozstrzelanego przez Niemców w Mszczonowie w 1939 roku) przekazane w rozmowie z Barbarą Gryglewską


Spisał i opracował: Rafał Wasilewski

  • Stanisław Zarachowicz - portret mężczyzny
  • Stefania Zarachowicz z siostrą Wandą  Pawłowską
  • Willa Zarachowicza
  • Witold Zarachowicz z swoją klasą. Liceum w Mszczonowie rok 1947
  • Witold Zarachowicz - syn
  • Anna Zarachowicz - córka
  • 1929 Zarachowicz trzeci od lewej- górny rząd, jasna marynarka
  • Witold Zarachowicz z swoją klasą. Liceum w Mszczonowie rok 1947

wstecz