Opowieści wojenne

„Jak się miało kogoś w Mszczonowie, to się było uratowanym”

 „A jak się nie miało? To szło się za tłumem. Za światłem. Za nadzieją.”

Sierpień 1944 roku. Warszawa płonie. Ludzie opuszczają miasto z dzieckiem na rękach, z tłumoczkiem, z walizką, z tym, co udało się zabrać. Wychodzą, nie wiedząc dokąd. Szukają miejsca, gdzie można przetrwać. Dla wielu z nich takim miejscem stał się Mszczonów.
Wszystko zaczęło się w Warszawie, na Karolkowej, w dużym bloku, w którym mieszkała ciotka Krystyny Radkiewicz - Celina Kłopotowska. Była krawcową, pochodziła z Mszczonowa, znała wielu ludzi.

To właśnie tam, tuż przed 1 sierpnia 1944 roku, przebywała siedemnastoletnia Krystyna, razem z Wandą, która pomagała ciotce w szyciu. W tym czasie w mieszkaniu pojawił się mąż pani Kłopotowskiej - zaniepokojony, z torbą pełną metalowych opiłków. W domu było coraz więcej sygnałów świadczących o zbliżającej się walce. On sam, jak wspominała Krystyna, miał brać udział w Powstaniu.
Zorientowawszy się, że wydarzenia są już blisko, celowo wywołał kłótnię - jak mówiła Krystyna, „sztuczną awanturę”, by pod pretekstem rodzinnych niesnasek zabrać kobietę, siostrzenicę i pomocnicę z Warszawy. Udało się: na dwa lub trzy dni przed wybuchem Powstania znalazły się w Mszczonowie.

To ocaliło im życie.

Wkrótce potem zaczęli przyjeżdżać inni. Najpierw rodzina. Potem znajomi. W końcu - zupełnie obcy. Ludzie z Woli, z Grójeckiej, z Żytniej. Z walizkami, z tobołkami, z niemowlętami. Przyjeżdżali do tych, których znali - choćby z widzenia.
- Kto miał kogoś w Mszczonowie, był uratowany - mówiła Krystyna. - A kto nie miał? Szukał. Szukał światła, szukał nadziei.
Mieszkańcy Mszczonowa przyjmowali, jak mogli. W domach z kuchnią i warsztatem spało się na słomie rozłożonej na podłodze. Dzielono się chlebem. Było ciasno, ale gościnnie.

- Przyjmowali wszystkich - wspominała. - Nawet takich, których nigdy wcześniej nie widzieli.
Gdy Niemcy opuścili miasto, a do Mszczonowa wkroczyli Sowieci, młode dziewczęta zaczęły przeszukiwać opuszczone domy. Wynosiły konserwy, koce, resztki wojskowych zapasów. Gotowały zupy. Karmiły tych, którzy przyszli z niczym.
- Kto miał więcej - oddawał. Kto nie miał nic - dostawał - mówiła Krystyna.

Po wojnie ciotka zabrała Krystynę z powrotem do Warszawy. Ich blok przy Karolkowej przetrwał. Betonowe schody wytrzymały. Ale w środku wszystko było spalone. Pustka. Ruina. Z wyjątkiem jednego.
- W piecu kaflowym, w palenisku znalazłyśmy kawał słoniny - wspominała ze wzruszeniem. - Jakby czekała. Jakby chciała przypomnieć, że coś z tamtego życia przetrwało.

Nie wszyscy mieszkańcy Mszczonowa uciekli z Warszawy. Niektórzy do niej wracali, by walczyć.

Kazimierz Dłużniak „Orsza”, urodzony 15 grudnia 1918 roku w Mszczonowie, był żołnierzem Armii Krajowej. Walczył w batalionie „Gustaw”, w kompanii „Aniela”. Przeszedł przez Wolę, Stare Miasto, kanały, aż po Śródmieście. Poległ 16 września 1944 roku, trafiony podczas ostrzału artyleryjskiego przy ul. Mokotowskiej 41. Spoczywa na cmentarzu w Mszczonowie.

Zygmunt Pniewski, mszczonowianin urodzony w 24 grudnia 1918 roku, służył w oddziale „Tygrysy Woli” pod pseudonimami „Zygmunt” i „Michał”. Po Powstaniu wyszedł z Warszawy z ludnością cywilną. Zmarł w 1992 roku w stolicy.

Tadeusz Bareja, urodzony w 1920 roku w Mszczonowie, był żołnierzem Samodzielnych Grup Dywersyjno-Sabotażowych „Akademia”. Walczył na Woli, Starym Mieście i w Śródmieściu. Po wojnie wrócił do życia cywilnego. Zmarł w 1994 roku.

Władysława Kowalska „Prymulka”, urodzona w Słabomierzu, była sanitariuszką w szpitalu polowym przy ul. Kaliskiej. Po kapitulacji Powstania trafiła do obozu przejściowego w Pruszkowie, a potem do Mszczonowa. Tu została. Pracowała w miejscowym ośrodku zdrowia i w pogotowiu ratunkowym w Żyrardowie. Do emerytury mieszkała w Mszczonowie, później u córki w Szczecinie. Zmarła w 2015 roku.

Krystyna Radkiewicz zmarła 16 marca 2016 roku. Miała 88 lat. Spoczywa na Nowym Cmentarzu w Mszczonowie.
Jej wspomnienie to nie tylko historia jednego życia. To opowieść o tym, jak wielka była siła zwykłych ludzi w niezwykłych czasach. Jak wiele może znaczyć jedne otwarte drzwi. I jak długo może trwać pamięć.

„Schody zostały. Piec kaflowy. Słonina w środku. Wszystko inne - popiół. Ale ludzie ocaleli. I pamięć. Pamięć nie dała się spalić.”

Wywiad przeprowadzony przez Barbarę Gryglewską ze śp. Krystyną Radkiewicz w 2011 roku

Opracowanie: Aleksandra Kacprzak